
Wygląda na to, że mój organizm wyniuchał, że wolne, że relaks, że nie trzeba się starać za bardzo. Odpuścił sobie trochę i w związku z tym spędzę święta mówiąc szeptem.
Każdy kilogram obywatela z wyższym wykształceniem szczególnym dobrem narodu.
Dziś chyba pierwszy raz zobaczyłam przejaw logiki w ustawianiu znaków drogowych. Otóż (nie zaczyna się zdania od "a więc") na jedynce w stronę do Pszczyny przed pierwszym skrzyżowaniem od lat stał znak "teren zabudowany". Jakby nie było, wskazywało to na konieczność jazdy 50 aż do hoho dalej. Do tego jakiś czas temu między znakiem i skrzyżowaniem pojawiła się kamera... Następnie przed znakiem "teren zabudowany" pojawiła się siedemdziesiątka. A tu niespodzianka! Po jakiś x latach ktoś wreszcie wpadł na genialny pomysł usunięcia znaku terenu zabudowanego! Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam, żeby ktoś usunął znak, który jakis kretyn idiotycznie postawił. Zajęło to co prawda parę ładnych lat, ale dobre i to:)
Właściwie to mam dużo do opisania, ale na opisanie tego, co najważniejsze chyba nie mam jeszcze siły, więc napiszę o tej drugiej rzeczy.
W czwartek o 10:15 zostałam szczęśliwa posiadaczką dodatku Wrath of the Lich King:) Może się Wam wydawać - cóż to wielkiego, po prostu pójść i kupić. Niekoniecznie. Jak donoszą źródła, np w bielskim empiku na 20 egzemplarzy przypadło 70 osób... Wyobraźcie sobie te dantejskie sceny! W Tychach na szczęście było dużo spokojniej, chociaż (nasz empik czynny od 10:00, my byłyśmy tam o 10:15) pani w kasie powiedziała, że do tej pory sprzedała już 8 sztuk. Po paru minutach wróciłyśmy, bo Ruba uległa prośbie zdesperowanej części gildii z BB i kupiła dla nich jeszcze 7 wowów. Pani w kasie nie wytrzymała i zaczęła pytać, co jest w tej grze takiego:P
To był ciężki dzień. Wczorajszy dokładnie. Dzikie tłumy na cmentarzach, dzikie tłumy na drogach, korek za korkiem i noga za nogą. Ale to był ciężki dzień z zupełnie innego powodu. Ci, co byli ze mną w K2 w piątek to wiedzą:P, a że było nas tylko troje, to reszcie w skrócie wyjaśnię: następnym razem gdybym w trakcie trzeciego piwa czuła się nie wiem jak trzeźwa, to czwartego nie wypiję, choćbyście wołami chcieli je we mnie wlewać.
Wiał wczoraj. Łeb urywa i we łbie przewraca.Taki to już wiatr jest. Wczoraj np byłam o krok od wyjścia z auta i natrzaskania panu w budce na przejeździe kolejowym. Drugim dobrym wyjściem wydawało mi się przyklejenie ręki do klaksonu. A zwykle spokojnie czekam. Poza tym nie było źle, ale to pewnie dzięki nieprzeciętnej ilości papierów, jakie codziennie czekają na mnie w pracy i zakopuję się w nich jak chomik. Zwykle, kiedy wieje, to jakieś dzikie jazdy odprawiam. Za to statystyki mówią, że najwięcej samobójstw, morderstw, wypadków drogowych, a także, uwaga, najwięcej kobiet rodzi, właśnie wtedy, kiedy wieje. Dziś wykonuje ostatnie podrygi.
Tatę zachwycają (a dokładnie powodują u niego niepowstrzymane napady śmiechu) różne typowo WOWowe wynalazki słowotwórcze. Słówko na dziś to (s)pulowanie. Tata z radością wynajdował coraz to nowe (całkiem zresztą słuszne) zastosowania:
Paręnaście lat temu pierwszy raz pojechaliśmy na narty do regionu Haute Savoie. Serwują tam danie lokalne - tartiflette. Składniki z początku swojskie i bezproblemowe: ziemniaki, cebula, boczek. Niestety nieodłącznym składnikiem jest specjalny, nieco woniejący ser, trochę podobny do Camemberta, ale nie całkiem. Ser śmierdzący, jak to ser, datę przydatności do spożycia ma maks miesięczną, więc zapasy przywiezione z Francji starczały na krótko. U nas od dawna można kupić jakieś niebieskie, zielone i w ciapki, od dość dawna można fondue i raclette, ale sera do tartiflette ani śladu:(
Widzieliście kiedyś dziki? Takie świniopodobne włochate stworzenia miałam okazję zaobserwować w sobotę koło godziny 21 w samym środku Czułowa. Nie jeden jakiś marny dzik, ale całe, mniej więcej 6-7 dzikowe stadko. Nie w lesie, ale przy samej drodze i wcale nie uciekały. Gdyby nie to, że widziałam je przez szybę samochodu to ja bym uciekała. Wrażenie niezłe, muszę przyznać, zwłaszcza dla miastowego osobnika, jakim jestem.
Kiedy pani weszła o 18:22 i zapytała czy może jeszcze o coś spytać, z uśmiechem powiedziałam, że oczywiście. Kiedy po paru chwilach zdecydowała się pisać placement jeszcze byłam miła. Kiedy powiedziała, że w takim razie ona "tylko"odprowadzi dziecko do bawialni i zaraz wróci napisać ten test byłam już ździebko podenerwowana. Kiedy w międzyczasie przyszła kolejna kobita i przepraszając, że przyszła tak późno zajęła mi kolejne 15min byłam już bardziej niż zdenerwowana. Wiedziałam, że jeśli wyjdę o 19:03 zdążę na pociąg o 19:07. Zdążyłam idealnie, przejazd był zamknięty jeszcze przez kolejne 13minut.
Jak ja uwielbiam takie rozmowy:/ Z serii p. tytuł posta.
Zaczęło się chyba od Rubej. Komp zamiast się wyłączać tylko się resetował. Potem umarł komp Oli. Parę dni później przyszła kolej na serwer w pracy. Ten po prostu przestał się włączać. W tym tygodniu buntuje się mój. Trzykrotne przeinstalowanie windy w ciągu tygodnia to trochę ponad moje siły. Po ostatnim razie nawet nie zadałam sobie trudu, żeby instalować cokolwiek ponad absolutne minimum, bo i po co, skoro zaraz zabawa zacznie się od nowa? Noszę się z zamiarem wymiany kompowych bebechów, ale jeśli pada tablica partycji to będę musiała i nowy dysk kupić a tego nie ma w moim planie finansowym.
Długi łykend się kończy niestety. Jutro idę znowu do pracy, więc od razu oczywiście wróciła piękna, słoneczna pogoda. Powinni najwyraźniej przenieść długie łykendy, na dni pracujące, wtedy byłoby ładnie wtedy, kiedy trzeba.
Wizja słodkiego nicnierobienia w długi weekend na możliwie odległym od cywilizacji zadupiu właśnie odchodzi w siną dal... Opcja zwalenia się do ciotki w Brennej (zadupie Brennej dla ścisłości) odpadła, kiedy okazało się, że ciotka niestety aktualnie przebywa z drugiej strony kraju. Opcja druga, nieco mniej pociągająca, ze względu na większe zaludnienie okolicy (kemping na żywieckim, wrr DUżE ż MI NIE WCHODZI) wydaje się jeszcze mniej pociągająca ze względu na przewidywania ICM. Rozbijanie namiotu w strugach deszczu, to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. I znowu skończy się pewnie na jednodniowej wycieczce w jakieś miejsce, które wcale nie jest zadupiem, a zamiast śpiewu ptaszków i szumu strumyka będę zmuszona wysłuchiwać odgłosów knajpiano-deptakowych.
Właśnie wróciliśmy z kina. Jeśli lubicie się pośmiać i to niekoniecznie w stylu 13i3/4 części czegoś tam, to polecam:) Film niby dla dzieci, ale pixar razem z waltem trzyma fason. Świetnie narysowana mimika, kupa śmiechu, trochę, ale w strawialnej dawce, pedagogicznego podejścia (dzieci nie śmiecić!).
Wczoraj robiłam zakupy w jednym ze sklepów wielkopowierzchniowych. Stoisko wędliniarskie.