sobota, 9 stycznia 2010

Gołoledź

Dziś w nocy zaliczyłam wycieczkę do Katowic, potem do Mysłowic, a potem zostałam jeszcze wkręcona w jechanie do Pszczyny. I powiem tak, jak wychodzisz z domu o 1am i pierwsze co czujesz to ślizgające się nogi na lodowej skorupie zamarzniętej na śniegu, a potem widzisz swoje własne auto pokryte równiutką, na oko centymetrową warstwą lodu to wcale nie masz ochoty nigdzie jechać. Skończyło się około dwoma godzinami spędzonymi za kierownicą w dupiatych warunkach. Prędkość maksymalna - jakieś 60km/h... Ręcę i szyja zdrętwiałe, oczy na zapałkach. Nie polecam.
A w Pszczynie zobaczyłam coś, czego dawno (jeżeli w ogóle kiedykolwiek) nie widziałam. Czarne drogi, zupełnie czarniutkie. Pokryte warstwą lodu, jakby ktoś elegancko polał z wiaderka i zamroził. Najchętniej powiesiłabym za jaja tego, kto pozwala na "utrzymanie dróg na biało" (czarno?gładko?) i tego, kto to w Pszczynie wprowadził.

1 komentarz:

Brittabella pisze...

Moja biedna Britka nie mogła się rano wysikać, bo na śniegu był lód twardy i łapy jej się z chrzęstem zapadały...